środa, 14 sierpnia 2013

Rozdział 3.

-Mily! Nie odchodź!- pobiegł za mną i złapał mnie za nadgarstek. czułam na sobie spojrzenia innych.
-Czego ty ode mnie chcesz?!- zapytałam wściekła.
-Jesteśmy podobni. Oboje mieliśmy problemy. Możemy się zakumplować.- dodał z nadzieją w głosie.
-Ty i ja? Kumple?- zaśmiałam się- Chyba sobie jaja robisz. Jesteś gwiazdą. Za tobą dziewczyny zdychają, uwielbiają cię- wskazałam ręką za siebie- JA jestem ta zła. Ty pokonałeś swój problem i wyszedłeś. Ja MUSIAŁAM  stamtąd wyjść, bo moja kara minęła. A wierz, chciałabym tam zostać.- Przypomniały mi się sytuacje w życiu, których teraz żałowałam.
-Ale nie możesz mnie do końca życia ignorować. Mamy zrobić razem projekt. A chyba jedynki nie chcesz mieć?- zapytał, a jak nie odpowiadałam sprostował to- Albo przynajmniej nie będziesz taka chamska, żebym ja nie zdał semestru.
Milczałam. Nie dość, ze byłam rok starsza od większości osób w klasie, to miałabym jeszcze raz być w tej klasie? Powoli kiwnęłam głową. Wyjęłam długopis z plecaka i mu podałam. Wystawiłam rękę i czekałam. On się na mnie dziwnie spojrzał.
-Eh... daj mi swój numer. Żebyśmy mogli się umówić na ten projekt.
-To nie możemy się w szkole umówić?- zapytał lekko zdziwiony.
Cała się zaczerwieniłam. Jaka ja jestem głupia! Wyszło na to, że po prostu chcę jego numer. Palnęłam się otwartą ręką w czoło i wyrwałam długopis z jego ręki. Wrzuciłam go do plecaka i szybko ruszyłam w stronę sali.
-Ej dobra! Masz!- znowu złapał mnie za nadgarstek. Naprawdę traciłam już cierpliwość. Byłam zła. Napisał na mojej ręce szereg cyfr i mnie puścił. Poszliśmy we dwoje przez korytarz.
-I tak nie będziemy kolegami.- dodałam szybko, widząc jego "zaciesz". Od razu posmutniał. Sprawiłam mu przykrość.
-James, dlaczego ty się z nią zadajesz?- podeszła do nas jakaś blondynka. Typ: plastik, gatunek: zakochana w sobie rodzina: bogata.- Sprawdź plecak może ci coś ukradła? - podeszły do niej dwie koleżanki i wszystkie zaczęły się głośno śmiać. Zdenerwowana odeszłam od nich i równo z dzwonkiem dołączyłam do reszty osób na chemie.
***(ostatnia lekcja)
Siedziałam w pierwszej ławce i czekałam na koniec. Nie mogłam się nacieszyć z tego, że wreszcie spotkam się z dziadkiem, gdzie indziej, niż w sali odwiedzin w poprawczaku. Nienawidziłam angielskiego. Bardziej, niż matematyki. Nagle rozległ się upragniony dźwięk i pospiesznie przeszłam obok reszty. Popędziłam przez korytarz, który jeszcze był pusty. Wyszłam na zewnątrz i zaczerpnęłam powietrza. Mój oddech był głęboki i przepełniony świeżością. Popatrzyłam się w stronę słońca i zamknęłam oczy. Tak drobne rzeczy, a mogę cieszyć. Uśmiechnęłam się wewnątrz siebie. Nagle poczułam czyjąś rękę na moim ramieniu. Odwróciłam się powoli i ujrzałam Jamesa.
-To kiedy się spotkamy?
-Nie wiem- odparłam szczerze- zadzwonię do ciebie- powiedziałam poważnie, a on się szeroko uśmiechnął.
Poszłam w dobrze mi znanym kierunku. Minęłam piekarnie i po 10 minutach drogi znalazłam się przed domkiem mojego dziadka. Otworzyłam furtkę i pobiegłam do drzwi. Trzy razy zapukałam i przed moimi oczami ukazał się sympatyczny staruszek. Od razu rzuciłam mu się na szyję. Nie wiem kiedy, łzy zaczęły ściekać po moich policzkach.
-Może wejdziemy do środka- zaproponował.
Usiedliśmy w salonie. Dziadek przyniósł nam swojej ulubionej herbaty. Zioła z ogródka. Mięta, malina i żurawina.
-Niech no ci się przyjrzę- położył ręce na moich ramionach. - Wypiękniałaś mi.
-Nie przesadzaj. Jestem taka sama- szeroko się uśmiechnęłam.
-Nie przesadzam. Po prostu mówię prawdę- dodał i jeszcze raz wtuliłam się w niego. - Dobrze cię widzieć w domu.
-Idziemy do kur?- zapytałam.
-Nie no nie wierzę! Nadal je lubisz?- dopił herbatę i razem ruszyliśmy w kierunku małego kurnika n tyłach domu.
***(wieczór)
Wyniosłam sobie koc na podwórko, a dziadkowi jego ulubione krzesło. Położyłam się na ziemi i wpatrywałam w gwiazdy. Zaczęłam rozmawiać z moim opiekunem. Aż w końcu zaczął się temat mojego nowego z klasy:
-Dziadku! Wiesz jaka to gwiazda. Może nie robi tego specjalnie, ale kto wie? Sam przyznał, że chce być sławny. Wszyscy się za nim oglądają. Jest dopiero jeden dzień w szkole i jest już popularny! a najgorsze, że się nade mną lituje. Nienawidzę go.
-Może daj mu szanse. Może go polubisz?- powiedział, a ja się parsknęłam śmiechem.
-Niestety nie. On jest inny niż ja. A do tego muszę z nim robić te cholerne projekty.
-Nie używaj takich słów przy mnie.- pogroził mi palcem- Może nie jest, aż tak źle? Skoro się znacie jeden dzień. Może będzie lepiej.
-Wiesz co? Chyba masz rację. Idę do niego zadzwonić. Może jutro przyjść, to akurat zrobimy te projekty. Albo przynajmniej zaczniemy.
-Nie ma sprawy. Tylko jak będziesz wracać to przynieś mi lornetkę. Sobie też. to pooglądamy te gwiazdy.
ucałowałam staruszka w policzek i podążyłam w stronę domu.
Może on ma rację? Może ten cały Maslow nie jest taki jak sądzę? Eh... to się okaże.
-I jak?- zapytał staruszek, gdy wróciłam.
-Przyjdzie jutro po szkole- podałam mu lornetkę i usiadłam po turecku na kocu. Zaczęłam grać na gitarze i śpiewać, cały czas myśląc o moim koledze.























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz